sobota, 24 sierpnia 2013

Finlandia - cz.2

Ósma rano, pobudka, pierwsza noc za nami, zbiórka przed hotelem i przepisowa podróż na lotnisko. Zaczynamy... To znaczy Ci którzy rozstawiali wieże nagłośnieniowe, trybuny, płotki, prąd czy ogrodzenie... oni zaczęli, ekipy medialne radziły. Co by tu zrobić by było dobrze. Ja chodziłem od jednej ekipy do drugiej w poszukiwaniu tematu do kolejnej fotografii. Obserwowałem i robiłem zdjęcia. Ogarnięcie takiej imprezy to prawdziwa sztuka więc szacunek dla wszystkich co tam pracowali przy montażu.
Godziny mijały, lotnisko powoli zamieniało się w tor wyścigowy a temperatura wzrastała aż do całych 20 stopni, jednak słońce paliło tak mocno, że wszyscy byli spieczeni. W okolicach południa zaczęliśmy rozkładać media, kable do podłączenia kamer organizowanie prądu itd. Kilometry kabli. Bieganina w pewnym momencie nie miała końca. Co jakiś czas wyciągałem aparat by zrobić zdjęcie tym co najwięcej tam pracowali i tworzyli to miejsce. Mieli pole do popisu by z regularnego lotniska dla małych samolotów zrobić prawdziwy tor wyścigowy. Następnego dnia miały się pojawić tam najlepsze samochody z kontynentu. Lamborghini, Ferrari, Porsche, Lotus to jedynie kilka z nic. Nie mogłem się doczekać tego co zobaczę.
 
 
 

Moja fascynacja samochodami sięga jeszcze dzieciństwa. Wówczas zbieranie tzw. resorówek, czyli małych samochodzików będących mniej lub bardziej wiernymi kopiami prawdziwych aut, było w modzie. Dla mnie to był najlepszy prezent pod choinkę czy na urodziny. Uwielbiałem układać samochody na półkach jeden obok drugiego by wpatrywać się w nie godzinami czy bawić się nimi na dywanie. Znałem marki, osiągi... najważniejsze by miał na liczniku 220 km/h i dobrze resorował zawieszenie. Praktycznie codziennie z kolegami chodziliśmy na podwórko, mieliśmy tam taką małą górkę z której spuszczaliśmy nasze super samochody na dół, który pierwszy. Nie było wówczas komputerów, internetu czy PlayStation, była wspólna zabawa. Kolekcjonowanie resorówek może umarło śmiercią naturalną jednak fascynacja samochodami pozostała. Uwielbiam oglądać o nich programy, słuchać o nich, a co najważniejsze, w miarę możliwości prowadzić. Tak prowadzeni samochodu najbardziej mnie fascynuje. Może nie jestem mistrzem kierownicy, jednak lubię jeździć .... szybko.
 
 
 

W życiu żałuje kilku rzeczy, najbardziej bolą te których się nie zrobiło, jedną z nich jest to, że nie zostałem kierowcą rajdowym. Miałem taką możliwość. Kolega mnie namawiał, bardzo intensywnie nawet, jednak zamiast kupić wówczas samochód rajdowy kupiłem w tej cenie komputer. Tak komputer, nie aparat, nie dom ale komputer. Nastolatkiem byłem w latach 90, wówczas można było kupić fiata 126p czyli pospolitego malucha przystosowanego do rajdów w cenie komputera. Nie wiem jakby się potoczyły moje losy gdybym wówczas wybrał inną drogę. Dzięki temu wyborowi znam się mniej więcej na komputerach, samochód prowadzę ponoć poprawnie i robię zdjęcia.
.... no tak miałem pisać o Finlandii. Na pewno poznaliśmy znaczenie słów praca od świtu do zmierzchu. W okresie gdy przebywałem w Finlandii słońce wstawało ok godz 3 nad ranem a zachodziło przed 23... Hmmm... Dobrze, że zbiórki mieliśmy o 8 jednak o 22 człowiek czuł jakby była 19. Niesamowite uczucie. Słońce tak wolno schodziło w dół, tak powoli chowało się za horyzontem, że jeszcze przez godzinę można było oglądać jego promienie po jego zajściu.
Nasza praca się przeciągała. Gdy skończyliśmy udaliśmy się w kierunku hotelu z zamysłem by wreszcie coś zjeść. Jedyne co znaleźliśmy to MCDonalds - wszystko inne było zamknięte o tej godzinie. W sumie trudno się dziwić, to że jeszcze jasno to nie znaczy, że nie jest to środek nocy. Ceny w MC były - skandynawskie. Jakość potraw tak samo normalna jak wszędzie indziej, może bogatsze menu niż w Polsce, ale to już norma. Nie przepadam za fast food'ami jednak gdy nie ma nic innego do jedzenia to nie ma wyjścia. Ja ze swoją szybkością jedzenia pochłonąłem podaną pasze i czekałem na reszte kolegów.
Owszem lubię dobre jedzenie, jednak w ilościach pozwalających przeżyć. Oduczyłem się jeść na potęgę, wszystko co podadzą. Jem by żyć a nie żyje by jeść. Lepiej dzięki temu się czuję i lepiej wyglądam.



Hotel, długie dyskusje z kolegami, jasna noc i kolejny dzień. Tym razem gdy pojawiliśmy się na lotnisku wraz z nami pojawiły się też super samochody. Zaczynała się melodia radości. Lamborghini jako pierwsze zameldowały się w padoku, zaraz za nimi Mercedesy, Porsche. Zaczęły się zjeżdżać z całej europy, Niemcy, Polska, Słowacja, Włochy. Kierowcy przybywali jeden za drugim. Następnego dnia będą się chwalić swoimi brykami przed wielotysięczną rzeszą skandynawskich widzów. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Co chwila kierowałem mój aparat w kierunku następnego i następnego samochodu. Coś pięknego. Zmieniałem przysłonę, dostosowywałem czasy do panujących warunków oraz czy samochody poruszały się czy stały. Detal, cała bryła, panoramowanie, sytuacja, portret na tle i znów detal. Byłem w swoim żywiole. Robiłem to co lubię i jeszcze robię i to w towarzystwie najlepszych samochodów. Tego dnia moje życie mijało szybko. Nie zważałem na słońce, mijające minuty, delektowałem się miejscem i czasem. Od czasu do czasu coś zrobiłem przy rozkładaniu sprzętu ale chyba chłopaki nie mieli ze mnie zbyt dużego pożytku. Dobrze że moja rola miała się zacząć w dniu imprezy. Dlatego też korzystałem z możliwości obcowania z samochodami.
Gdzieś w tle dnia odbyły się próby przelotu samolotu Red Bull'a, skoku motocyklisty nad nim czy w końcu przejazdu kolumny zebranych super samochodów. Jednak wcześniej czy później trzeba było zbierać się do hotelu. Szybko poszliśmy spać bo następny dzień zapowiadał się bardzo pracowicie.

2 komentarze:

  1. Te wspaniałe samochody zostały pięknie uwiecznione na Twoich zdjęciach! Gdzie następnym razem się wybierzesz? Chętnie zobaczę inne Twoje zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za ciepłe słowa :-) Myślę, że niebawem pojawią się zdjęcia z kolejnych ciekawych miejsc. W pracy fotografa wszystko zmienia się dynamicznie, tak więc nigdy nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień.

    OdpowiedzUsuń