czwartek, 22 sierpnia 2013

Finlandia - cz.1

Okres wakacyjny sprzyja nie tylko przeżywaniu nowych przygód, poznawaniu nowych doświadczeń, czy też robienia rzeczy jakich na codzień może się nie robi, albo przynajmniej wykonuje się dużo rzadziej niż zazwyczaj.Okres wakacyjny sprzyja również wspominaniu tego co było, co już za nami. Robienie bilansów to może domena początku roku, wówczas wszyscy podejmują bzdurne postanowienia których i tak nie dotrzymują, jakby nie można było ich zrobić w każdy dowolny dzień i je zrealizować będąc do końca uczciwym wobec siebie. Wakacje to wspominanie tych chwil, które w danym roku sprawiły najwięcej radości lub były czymś wyjątkowym.
Kilka miesięcy temu, a konkretniej w maju, uczestniczyłem w obsłudze imprezy TopGear Suomi w Helsinkach. Wyjazd z Krakowa do Helsinek z całą ekipą obył się bezproblemowo, zapakowaliśmy się do kilku samochodów, jednego TIR'a i powolnym tempem udaliśmy się w kierunku granicy Litewskiej. Pierwsze 700 kilometrów prowadziłem naszą Vivare, która sprawowała się rewelacyjnie na naszych ekscytujących polskich drogach. Dlaczego ekscytujących - zawsze coś się na nich dzieje, zawsze trzeba uważać czy nie natrafimy na jakiegoś wariata, przepisy mówiące, że prawym pasem się jedzie a lewym wyprzedza - nie obowiązują itd itp. Droga w kierunku Warszawy to gehenna każdego kierowcy. Ograniczenia prędkości, fotoradary, wąska droga - masakra. Nie wiem czego tak naprawdę władze się boją nie robiąc nic z tą drogą? Podstawowa trasa pomiędzy największymi miastami powinna być przynajmniej drogą szybkiego ruchu. No cóż nie jest, przynajmniej do Kielc. Obwodnica kielecka już lepiej, wówczas jeszcze nie była ukończona jednak gdy ostatnio tamtędy jechałem to nie mogę powiedzieć by była zła. Cała trasa powinna taka być i nikt by nie narzekał.
Doczłapaliśmy się do zjazdu na drogę nr 50, skręciliśmy w kierunku Augustowa no i tu to mogło być tylko gorzej. O północy dotarliśmy do granic naszego dziwnego kraju. Litwa przywitała nas ciemnością oraz strachem przed przekroczeniem prędkości. Ponoć mandaty za to wykroczenie są tu dość wysokie więc nie ryzykując mojej jazdy oddałem kierownicę mojemu koledze Grzesiowi, który już na zmianę z Maćkiem dojechali do Tallina. Na Litwie mieliśmy małą przygodę z dzikimi psami, które zaatakowały mnie i kolegę Bartka Od tamtego czasu wiem, że gdy się chce można bardzo szybko biegać. Dobrze, że wszystko skończyło się dobrze jednak mieliśmy się z czego śmiać przez najbliższe kilometry. Litwa minęła w ciemnościach. Gdzieś zatopiłem się w śnie, wtulony we własną przestrzeń życiową.

Łotwa przywitał nas wschodem słońca. Piękny widok. Takie widoki pobudzają myśli i uczucia, pobudzają wszystko dobre co w człowieku gdzieś głęboko siedzi. Promienie słońca przebijały się przez poranne mgły, załamywały się na liściach drzew i rozpromienione wpadały do samochodu. Krótki postój na Bałtyckiej plaży, pamiątkowe zdjęcie i... Estonia. Tak samo przepisowo, praktycznie bez większego ruchu dotarliśmy do Tallina. Kilka godzin czekania na prom pozwoliło nam pozwiedzać to miasto. Co mogę powiedzieć? Zaskoczony.

    
 
Nigdy nie przypuszczałem, że to miasto zrobi na mnie tak pozytywne wrażenie. Coś niesamowitego. Porównałbym je do Sandomierza jednak w duuużym powiększeniu. Pagórki, rynek na delikatnym wzgórzu, na szczycie warownia z murami obronnymi. Wiele baszt, ratusz, kilka cerkwi, fantastyczne uliczki nadające klimat temu miejscu. Bardzo pozytywnie zaskoczony. Zawsze wydawało mi się że Tallin .... nie - nic mi się nie wydawało, po prostu nie znałem wcześniej tego miasta i jestem szczęśliwy, że go poznałem. Warto było mieć w ekipie kolegę Marcina, który z mapą wypatrywał atrakcji i poganiał nas byśmy wszystko zwiedzili. Szkoda, że byliśmy tam zaledwie kilka godzin. Poza delektowaniem się atrakcjami turystycznymi wypiliśmy tam bardzo dobre piwo z jabłek - chyba z jabłek - ma ciekawą nazwę, której nie pamiętam, jednak smakosze się nad nim rozpływali, posmakowaliśmy niezłej kawy, coś zjedliśmy i na szczęście bez strat udaliśmy się do samochodów, a następnie po kolejnej godzinie oczekiwania wjechaliśmy na prom.

 
Dwu i pół godzinny rejs promem uzmysłowił mi, że jesteśmy naprawdę daleko na północy naszego świata. Towarzyszyła nam naprawdę piękna pogoda, słońce bardzo ostro świeciło jednak im bardziej płynęliśmy na północ tym bardziej stawało się pociągłe, kosmiczne, jak nie z naszej planety. Wszyscy odpoczywaliśmy po podróży i przed naszą pracą jaką mieliśmy wykonać w Helsinkach, jednak jeszcze teraz nikt o tym nie rozmawiał. Może wszyscy byli zatopieni we własnych myślach balansujących gdzieś na pograniczu swojego domu i rodziny, a może po prostu delektowali się czasem i miejscem. Nie wiem. Ja robiłem pokładowe fotki, obserwowałem morze i zachwycałem się czymś co widziałem na horyzoncie.

Nie pytajcie mnie co to jest było to coś niesamowitego. Tam gdzie zazwyczaj widziałem zwykłą poziomą kreskę mniej lub bardziej zakrzywioną, tam gdzie ziemia wita się z niebem, gdzie zazwyczaj słońce chowa się na noc, tam widziałem białą łunę, w która owijała swoją delikatnością potężne statki, promy, kontenerowce. Wyglądało to jakbyśmy zbliżali się do krainy Królowej Lodu a to jej szal spowijał Bałtyk ostrzegając wędrowców przed tym co może się stać. Nieprawdopodobne wrażenie. Stojąc na pokładzie i wpatrując się w zagadkę, statek bezwzględnie pokonywał milę za milą udając się coraz bardziej na północ.
Helsinki przywitały nas mistycznym światłem, słońcem powoli zachodzącym za horyzont jednak do tego horyzontu nie mogącym dojść. Piękny port zatopiony w cieniu słonecznych promieni, małe wysepki przypominające łodzie podwodne wyłaniające się z morza lub potężne wieloryby wynurzające się by zaczerpnąć powietrze. A na nich domki, maleńkie skandynawskie domki, w których mieszkają ludzie. Żadne opuszczone chaty tylko zadbane domeczki na wysepkach, na których poza domem i kilkoma drzewami chyba zmieściłaby się cała rodzina bo ich samochód na pewno nie. Zresztą - żaden samochód by tam nie dojechał, mała łódeczka, motorówka zacumowana to brzegu i.... koniec wysepki a za nią kolejna i kolejna.

Prom ślimaczym tempem zacumował do brzegu a my jako pierwsi z górnego pokładu zjechaliśmy windą na ląd.... i stanęliśmy w korku.... Zadziwiające było to że  w tym korku stali nawet motocykliści, nikt nie wyprzedzał chodź była możliwość. W Polsce by to nie było do pomyślenia, każdy na lewy pas i jeden za drugim pojechałby przed siebie. A tam grzecznie stoją samochodziki, za nimi motorki a za motorkami samochodziki a my byliśmy jedynymi zdziwionymi tym faktem ludźmi.
Szybki przejazd przez Helsinki i skierowaliśmy się do Helsinki Miami Airport gdzie za kilka dni ma się odbyć impreza TopGear, a my mieliśmy ją przygotować. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów zgodnie z przepisami dotarliśmy na lotnisko, rekonesans i powrót do miasta, tam meldunek w hotelu. Na koniec dnia usłyszeliśmy od Dariusza, menagera ekipy, że następnego dnia będziemy pracować od zmierzchu do świtu. Następny dzień pokazał nam co te słowa tak naprawdę znaczyły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz